Kategorie
Roztocze 2018

Roztocze 2018 – u flisaków w Ulanowie

Jak wiedziałem dzień wcześniej tak stało się dnia następnego. Wstałem wcześnie wraz z pierwszymi promieniami słońca świecącymi w namiot. Potem powolne zwijanie biwaku. Namiot do pokrowca. Ciuchy na sakwy. Woda w bidony. Kiedy byłem gotowy wolnym krokiem poszedłem w kierunku stacji benzynowej na śniadanie.

Roztocze 2018 (dzień 4 z 10)
Trasa Sandomierz-Stalowa Wola-Ulanów-Biłgoraj-Zwierzyniec
Dystans 121,1 km (razem: 419,7 km)

Roztocze 2018 - dzień 4

Przy śniadaniu obczaiłem też trasę na dziś. A więc najpierw muszę się przedostać przez Wisłę, potem przez San. Na most na Wiśle nie mogłem nie trafić bo widziałem go ze stacji benzynowej. Na most na Sanie powinienem zjechać za kilka kilometrów.

Podkarpackie - tablica

Wszystko było cacy do pewnego momentu. Wisłę przejechałem. W województwo podkarpackie wjechałem. Następnie miałem zjechać z drogi krajowej w wojewódzką i przekroczyć San. Nie wyszło…

Jechałem drogą krajową jeden kilometr, drugi, trzeci, piąty, dziesiąty… Cały czas wypatrywałem znaku w lewo na drogę wojewódzką. A tego jak nie było tak nie było. W pewnym momencie już wręcz byłem przekonany, że go minąłem. Kiedy zatrzymałem się na pierwszym napotkanym przystanku i wyciągnąwszy mapę skonfrontowałem ją z nazwą wioski w której byłem, wiedziałem że skręt minąłem o jakieś 5-6 kilometrów. Za dużo aby się wracać. Jadąc natomiast dalej tą krajówką dojadę do Stalowej Woli.

Pojechałem więc do Stalowej Woli – miasta do którego z czysto turystycznego punktu widzenia na pewno bym się nie wybrał. To właśnie w Stalowej Woli ostatecznie przekroczyłem San. W Stalowej Woli zaczęły się też nade mną zbierać czarne chmury. Popada czy nie popada!? Miałem nieodparte wrażenie, że za chwilę pier… rwsze krople spadną mi na głowę.

Stalowa Wola

Deszcz a owszem spadł. Ale nie od razu tylko kilka kilometrów za Stalową Wolą. Znów szybki postój na pierwszym napotkanym przystanku i wyciąganie kurtki. W kurtce można było jechać dalej. Deszcz nie był duży i prawdę mówiąc specjalnie się nim nie przejąłem. Po pierwsze, byłem przygotowany na deszcz. Po drugie, zdziwiłbym się niemiłosiernie gdyby przez cały wyjazd od pierwszego do ostatniego kilometra nie spadła ani kropla deszczu. Takie rzeczy się po prostu nie zdarzają. Zawsze gdzieś musi padać!

Tym razem padało całą drogę ze Stalowej Woli do Ulanowa. Na plus można zaliczyć fakt, że za Stalową Wolą wjechałem na GreenVelo co sprawiało, że mogłem korzystać z np. takich ścieżek rowerowych.

Podkarpackie - ściezka rowerowa

Do Ulanowa dojechałem zmoknięty. To malutkie miasteczko więc szybko namierzyłem sklep i bankomat. Pod kościołem stał też znaczek „GreenVelo” przy którym, mimo deszczu chciałem sobie zrobić zdjęcie. A raczej chciałem aby ktoś mi zrobił zdjęcie…

Ale wyobraź sobie, że stoisz w deszczu w małym miasteczku na pograniczu Roztocza i Podkarpacia i czekasz aż w zasięgu wzroku pojawi się ktoś kto mógłby ci to zdjęcie zrobić. Ktokolwiek…

Zobaczyłem człowieka. Zapytałem czy zrobi mi zdjęcie. Odpowiedział, że owszem.

Ulanów - szlak "Green Velo"

A potem zaczął mi opowiadać o Ulanowie. Że tą ławkę GreenVelo powinni postawić odwrotnie bo ludzie na trawnik włażą. Że Ulanów to stolica flisactwa. Że tam prosto a potem w prawo i lewo jest cypel przy którym stoi jego dom i przy którym Tanew wpada do Sanu… Że tu zaraz za rogiem jest Muzeum Flisactwa i żebym je odwiedził.

– A tak w ogóle to chodź! Zaprowadzę cię!

Poszliśmy więc razem do małej drewnianej chatki, którą sam normalnie idąc na pewno bym minął i jej nie zauważył. W ten sposób trafiłem do Muzeum Flisactwa Polskiego gdzie właściwie dowiedziałem się co to jest flisactwo oraz jak i gdzie działali flisacy z Ulanowa co zostało uwiecznione na licznych zdjęciach.

Ulanów - Muzeum flisactwa polskiego

Po oprowadzeniu po muzeum deszcz nadal padał. Mam wrażenie, że jeszcze bardziej niż wcześniej. Rower sobie mókł na zewnątrz w najlepsze a ja skorzystałem z uprzejmości Muzeum i wewnątrz przesiedziałam do samego końca deszczu. Okazało się, że Pan opiekujący się Muzeum i oprowadzający mnie po nim sam jeździ na rowerze. Od niego dostałem bezcenną mapę, z którą jechałem już do samego końca mojej wyprawy. Od tego samego człowieka dowiedziałem się, że szlak GreenVelo z Ulanowa do Biłgoraja jest komfortowy i w pełni po asfalcie i że mogę nim śmiało jechać. Dowiedziałem się też, że od Biłgoraja do Zwierzyńca już tak kolorowo nie jest i są piaszczyste odcinki gdzie trzeba rower podprowadzić. On najczęściej jeździ do Biłgoraja po GreenVelo a potem do Zwierzyńca główną drogą. Tak też zrobiłem. W takich sytuacjach, warto ufać miejscowym. Tego czego się od nich dowiaduję nie znajdę na żadnej mapie.

Więc kiedy przestało padać pojechałem jeszcze na cypel gdzie Tanew wpada do Sanu. Raz, że byłem ciekaw tego miejsca. Dwa, że to od właśnie od wzmianki o ujsciu Tanwi do Sanu zaczęła się moja jakże sympatyczna wizyta w Ulanowie.

Ulanów - ujście Tanwi do Sanu

Z cypla pojechałem już prosto na Biłgoraj. Zjechałem w małe drogi więc aby mieć pewność i nie zgubić szlaku GreenVelo zapiąłem mapę na kierownik. Mapa od Flisaka – tak ją nazwałem – od tego momentu aż do samego Lublina, była moją podstawową.

Droga do Biłgoraja minęła szybko i dobrze. Za Ulanowem wyszło słońce i znów zrobiło się ciepło. Kurtka wylądowała w sakwach a na ruszt wjechała jedna z większych wyżerek wciąganych na krawężnikach okolicznych sklepów.

Posiłek w trasie rowerowej

Biłgoraj przemknął mi właściwie bez historii. Przejeżdżając przez miasto nie znalazłem nic charakterystycznego, żadnego centralnego punktu gdzie można by sobie zrobić zdjęcie z cyklu „Pozdrowienia z Biłgoraja”. A jak miejsca nie było to i szybko poleciałem dalej. Zgodnie z radą „Flisaka” zjechałem z GreenVelo na główną drogę. Ruch był trochę większy. Nad głową znów robiło się ciemno i zanosiło na deszcz ale finalnie udało się do Zwierzyńca dojechać suchym.

Zwierzyniec - Kosciół na wodzie

Na tym zakończył się czwarty dzień wyprawy. Po całym dniu kręcenia najważniejszym punktem do odwiedzenia w Zwierzyńcu były oczywiście Browary Zwierzynieckie i pijalnia piwa z czego sowicie skorzystałem. To było bardzo dobre i w pełni zasłużone piwo.

Niespodzianka spotkała mnie na noclegu. Otóż w tym samym czasie jak ja zajechałem do Zwierzyńca odbywał się tam jakiś festiwal rockowy. Tym samym na jedynym polu namiotowym była nie dość ze masa, to jeszcze masa rozkrzyczanych ludzi. Gdzie postawić namiot jak wszędzie jest ktoś?! Gdzie się skitrać aby było względnie cicho?! Gdzie nikt w nocy mi nie będzie łaził nad głową?!

Szef pola namiotowego przeprosił mnie za tą sytuację mówiąc że trochę źle trafiłem, ale… Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło.

Zwierzyniec - pole namiotowe

W tym całym zamieszaniu spotkałem innego samotnego rowerzystę – Lukasa. Było nas dwóch na całym polu to rozbiliśmy się obok siebie i na samym środku pola wychodząc z założenia że pod latarnią najciemniej.. Rowery spięliśmy razem do jednego drzewa. Wieczorem zalegliśmy na jednej ławce obok namiotów.

I wtedy Lukas zaczął opowiadać. A opowiadać miał co. Przede wszystkim był to gość który wraz z dwoma innymi kumplami pojechał na rowerach do Afryki. Pojechali przez Hiszpanię, Maroko, Mauretanię i Senegal aż do Gwinei. Zajęło im to 7 miesięcy. Lukas miał zdjęcia, niesamowite historie do opowiedzenia, i to właśnie z tego powodu poszedłem spać dopiero po 1 w nocy. A jak sądzę to tylko promil z tego co mógłbym od niego usłyszeć!

Rano będę niewyspany, ale za historie z Senegalu było warto!

Roztocze 2018 – zobacz co się działo kolejnego dnia!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *