Kategorie
Roztocze 2018

Roztocze 2018 – w sercu Roztocza

Wbrew długiej nocnej posiadówce z Lukasem i jego rowerowymi historiami z Afryki wstałem normalnie. Czasami można być bardziej zmęczonym lub mniej ale jak słońce zaczyna grzać w kopułkę namiotu to nie ma zmiłuj. Trzeba wstawać bo w namiocie wysiedzieć i wyleżeć się nie da.

Roztocze 2018 (dzień 5 z 10)
Trasa Zwierzyniec-Jozefów-Suciec-Krasnobród-Zamość
Dystans 98,2 km (razem: 517,9 km)

Roztocze 2018 - dzień 5

Wstałem więc i pojechałem przed siebie. Przed siebie tego dnia znaczyło, że znów na kierowniku ląduje „mapa od flisaka” i dalej jadę wzdłuż szlaku GreenVelo.

Jako pierwszy na mojej drodze był Roztoczański Park Narodowy. GreenVelo prowadzi mnie przez sam jego środek. Więc jadę. Co chwilę mam przystanki a to na ostoję ptaków.

Roztoczański Park Narodowy

A to na ikonę stojącą na rozstaju dróg:

Roztoczański Park Narodowy - ikona

Na odcinku przez Park Narodowy poznałem też Zdziśka i Ewę – rowerzystów z Podlasia. Ich droga prowadziła tak samo jak moja – wzdłuż GreenVelo. Chwilę pojechaliśmy razem, ale w pewnym momencie zacząłem zupełnie niechcący odjeżdżać. Zdzisiek to zauważył i powiedział, żebym jechał i że miło było się spotkać.

Kilometr czy dwa dalej stanąłem aby zrobić zdjęcie. Zanim je zrobiłem za moimi plecami pojawił się Zdzisiek z Ewą. Znów mieliśmy okazję zamienić kilka słów. Tym razem już nie mówiliśmy sobie „do widzenia” a „do zobaczenia”. Wszyscy mieliśmy przeczucie, że jeszcze się zobaczymy.

Faktycznie tak było. Następny raz widzieliśmy się kiedy ja jadłem śniadanie śniadanie pod spożywczakiem a oni przejechali krzycząc mi „Smacznego!”

Jakiś czas później dojechałem do Józefowa i bardzo charakterystycznej fontanny. Nie zgadniecie kogo tam spotkałem… Zdziśka z Ewą!

Józefów - rynek

Później mijaliśmy się jeszcze kilka razy. Ostatni raz w Suścu gdzie punktem obowiązkowym dla mnie było odwiedzenie „Szumów nad Tanwią” – ciągu małych i urokliwych kaskad wodnych. Wspominają o nich w większości roztoczańskich przewodników. Wspominali mi o nich także flisacy z Ulanowa. Nie mogłem do nich nie pojechać.

Pojechałem więc lecz dotarcie do nich wymagało znów noszenia roweru (z sakwami) wąskim szlakiem wzdłuż rzeki. Momentami zastanawiam się jakim cudem nie wpadłem z rowerem do rzeki.

Szumy nad Tanwią - szlak

Idąc szlakiem wzdłuż rzeki i „szumów”, które są kolejnymi małymi stopniami wodnymi ustawionymi jeden za drugim dotarłem do czegoś co można nazwać plażą. Nie mogłem nie skorzystać i nie wejść do rzeki. Woda była tak przyjemnie zimna i tak przyjemnie muskała moje zmęczone nogi, że mógłbym stamtąd do końca dnia nie wychodzić.

Szumy nad Tanwią - relaks

Kierując się swoją fantazję do Tanwi wjechałem także rowerem. Niech mój rumak też ma okazję zamoczyć koła w tej przyjemnej zimnej wodzie.

szumSzumy nad Tanwią - w rzece

Mógłbym tak siedzieć w tej rzece do samego wieczora ale trasa wzywała. Do wieczora mam dojechać do Zamościa. To właśnie tam zaplanowałem finał trasy na ten dzień.

Do Zamościa daleko nie miałem ale trasa na mapie nie była oczywista. Najpierw musiałem wyjechać na Krasnobród. Jechałem w ciemno wiejskimi drogami. O równym asfalcie mogłem zapomnieć. O płaskich odcinkach mogłem zapomnieć. Prawdę mówiąc to tuż za Suściem zdarzył się jeden jedyny podjazd, który mnie pokonał. Nie wiem, może chciałem go podjechać na zbyt dużej fantazji. Może nie obudziłem się po tym siedzeniu w zimnej wodzie. W każdym razie na podjeździe stanąłem i wprowadziłem rower ostatnie 100 metrów pchając go a nie jadąc na nim. Ten jeden jedyny raz podjazd mnie pokonał.

Dalej nie było bardziej płasko ale udało się nie zgubić i zameldowałem się na molo w Krasnobrodzie. Zjadłem w miejscowej knajpie pizzę, których zacząłem mieć dosyć, ale często pizza to najbezpieczniejsza rzecz, którą można zamówić. Jest wszędzie.

Krasnobród - molo

Za Krasnobrodem skończyła się nawigacja względem mapy. Skończyły się przygody. Prostą, główną ale jednocześnie też solidnie pagórkowatą dojechałem do Zamościa.

Zamość - rynek

Był to też dzień kiedy zamiast w namiocie miałem możliwość przenocowania się pod dachem dzięki uprzejmości kolegi. I tak jak przez ostatnie dni zacząłem nazywać swój zielonym namiot „szeratonem” czy „mariottem” tak teraz nie wiedziałem jak nazwać mieszkanie z normalnym łóżkiem i prysznicem. To był ten dzień kiedy przydały się ciuchy z „żelaznego zapasu” bo wieczorem wyskoczyłem sobie na mecz i zimne piwo na zamojski rynek.

Rowerowy wyjazd urlopowy to nie tylko kręcenie.

Roztocze 2018 – zobacz co się działo kolejnego dnia!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *