Po czterech dniach stacjonowania nad jeziorem Nidzkim przyszło mi pojechać dalej. Kierunek? Na zachód! Cel? Hmmm… Olsztyn? Ostróda?

Po czterech dniach stacjonowania nad jeziorem Nidzkim przyszło mi pojechać dalej. Kierunek? Na zachód! Cel? Hmmm… Olsztyn? Ostróda?
Dzień szósty okazał się najłatwiejszym dniem na Mazurach. To dzień kiedy z jednej strony dopisała pogoda (słońce i zero wiatru). Z drugiej ja też miałem dobry dzień i gdyby Szczytno leżało jeszcze z kilkadziesiąt kilometrów dalej to bym nie narzekał.
Zaczęło się jak zwykle. Z nad jeziora Nidzkiego prostą drogą na Ruciane-Nida. Następnie kierowałem się na północny-zachód gdzie leżał główny cel na dziś czyli Mrągowo. W drodze powrotnej planowałem też wreszcie wpaść na rybkę do Krutyni.
Po pierwszych trzech dniach czułem się zmęczony. Tak po ludzku chciałem trochę odpocząć, więc zamiast na kolejną normalna setkową trasę wybrałem się na krótszą przejażdżkę. Przy okazji po raz pierwszy rower płynął promem.
Trzeci dzień mazurskiej wyprawy to pierwszy z tych podczas których stacjonowałem pod Rucianym. Miałem kilka pomysłów na trasy a zacząłem od tej, aż nazbyt naturalnej i oczywistej. Objechać dookoła największe Polskie jezioro – jezioro Śniardwy.
A gdyby tak rzucić wszystko i wyjechać na Mazury? Spać, jeść i jeździć… Bez pracy, obowiązków, budzików, mediów, jakiejkolwiek presji. W zeszłym roku odkryłem taką właśnie formę odpoczynku i w tym mam zamiar ją powtórzyć.
W ubiegłą niedzielę przyjechałem rowerem z Żyrardowa na Grunwald. Potem przez tydzień jeździłem po okolicy zaliczając kolejne miejsca i miasta. Przyszedł jednak czas aby wreszcie wrócić do domu i podsumować całą tygodniową wyprawę, podczas której nakręciłem ponad 1000 km.
Piąty i ostatni dzień jeżdżenia po mazurach to najkrótsza trasa z tych możliwych. Następnego dnia miałem do zrobienia ponad 200 km więc nie chciałem przeginać. Wybrałem się za to to jednego z bliższych, ale wartych odwiedzenia miast – Nidzicy.
Tak samo jak wczoraj wymyśliłem sobie trasę 3xM tak dziś wyszło 3xL. Tym razem jednak planowałem nieco inna trasę, ale po 50 kilometrach pchania pod wiatr i pod górę do Lidzbarka zmieniłem zdanie. Zamiast na Brodnicę pojechałem na Nowe Miasto Lubawskie.
Dzień 4 to dzień pod hasłem 3xM – czyli Miłomłyn, Małdyty i Morąg. To też najdłuższa trasa na mazurach i taka gdzie wjechałem najwyżej, bo na najwyższy punkt Warmii i Mazur – Gorę Dylewską.