Zawsze najgorzej jest zacząć. Jak już zacznę i jadę to nawet jak jest pod górę to jest z górki. A górek w tym roku się obawiałem. Wstępny plan zakładał, że trochę ich będzie. Wstępny plan zakładał Świętokrzyskie, Roztocze i Lubelszczyznę, czyli pagórki, pagórki i pagórki.
Roztocze 2018 (dzień 1 z 10) | |
---|---|
Trasa | Żyrardów-Nowe Miasto-Przysucha-Skarżysko Kamienna-Suchedniów |
Dystans | 146,9 km (razem: 146,9 km) |
Pierwszy dzień z punktu widzenia technicznego miał być tym przelotowym. Swoją okolicę, mówię o tej powiedzmy 50 km od Żyrardowa znam na tyle dobrze, że mogę ją jechać z zamkniętymi oczami.
Tak też było na początku. Droga do Białej Rawskiej i Nowego Miasta nad Pilicą nie mogła mnie zaskoczyć. Jechałem do niej planowo jeśli chodzi o kręcenie nogami. W głowie natomiast cały czas siedziało, że porywam się na zbyt ambitną trasę. Na zbyt duże podjazdy. Na trasę która będzie składać się z samych mniejszych czy większych górek, bo ani Świętokrzyskie, ani Roztocze, ani Lubelszczyzna do płaskich się nie zaliczają. Choć starałem się o tym nie myśleć miałem też w głowie to że czeka mnie kilkanaście dni kręcenia a na Roztocze mam stąd jakieś 300 kilometrów.
Za Nowym Miastem przestałem myśleć. Przekraczając Pilicę wjechałem w drogi których nie znałem. Skończyła się jazda na pamięć i zaczęła się nawigacja po mapie. W Klwowie pierwszy z cyklu postojów w spożywczakach połączony z konwersacją z miejscowymi. Tak więc wcinając bułkę kajzerkę z pasztetem podlaskim odpowiadałem na klasyczne w takich przypadkach pytania…
– Skąd jedziesz?
– Dokąd jedziesz?
– Za karę jedziesz?
Odpowiedziałem, że nie za karę. Że dla przyjemności jeżdżę tak co roku po różnych rejonach Polski i że to mój sposób na urlop. Czy zostałem zrozumiany, szczerze wątpię. Na koniec to ja zadałem pytanie, które zadaję bardzo często, nawet jak znam odpowiedź, a mianowicie:
– Którędy na Przysuchą?
Po uzyskaniu odpowiedzi pojechałem dalej. Reszta drogi do Przysuchej minęła gładko i bezproblemowo. O 15 zameldowałem się na rynku w Przysuchej.
Chwila odpoczynku i pojechałem dalej na Chlewiska. Tam zjechałem z drogi wojewódzkiej i od razu poczułem, że zaczyna się Świętokrzyskie. Niby górki nie widać, ale jedzie się ciężej. Kilometr dalej jest jeszcze ciężej. W głowie można pomyśleć, że masz kryzys albo zwątpić w sens kręcenia. A to tylko górka. Większa niż wszystkie poprzednie, ale mniejsza niż te będące za nią.
Witamy w Świętokrzyskim.
Później nie było lżej. Szczególnie jak chciałem ominąć drogę krajową 42 i wjechać do Skarżyska Kamiennego boczną drogą. Boczna droga oznaczała drogę przez las. A w lesie pagórki są jeszcze mniej ugłaskane. Stając na takim skrzyżowaniu pomyślałem, że to typowe Świętokrzyskie. Można jechać w lewo, prawo albo pod górę.
Przez las przebijałem się dłuższą chwilę i nie bez zwątpienia, że pochrzaniłem trasę. Raz na rozstaju się zawahałem przez co potem przez kolejny kilometr czy dwa myślałem czy zamiast w Skarżysku nie wyjadę w Szydłowcu. Okazało się, że jednak nie i w końcu trafiłem do Skarżyska. Prosto na budowę trasy ekspresowej, którą na szczęście tylko musiałem przeciąć. Potem kilka kilometrów w kółko po Skarżysku aby znaleźć Sanktuarium Matki Bożej Ostrobramskiej gdzie znajduje się replika obrazu z Ostrej Bramy z Wilna. Dojechałem!
Miałem uzasadnione podejrzenia że Skarżysko to moja ostatnia okazja na ciepły obiad. Namierzyłem więc pizzerię, gdzie zamówiłem dużą pizzę. Standardowo wykorzystałem też gniazdka do podładowania elektroniki. Jednocześnie z każdym kawałkiem pizzy czułem się coraz bardziej ociężały. Nogi mimo wszystko po 140 kilometrach bolały, a najedzony organizm nie miał ochoty się ruszać stamtąd gdzie mu było dobrze.
Paweł rusz się!
Nie… Jeszcze chwilę…
Wytoczenie się z pizzerii było wyzwaniem, ale zakończonym sukcesem. Toczenie się na pole namiotowe również się udało i wieczorem zameldowałem się na campingu w Suchedniowie. Rozstawiłem swój zielony „szeraton” i mogłem iść spać.
Do jutra!